top of page

przebudzenie... bywa, że zaczyna się od piekła

generalnie jestem wielka i wiele mogę - pomyślała myśl - jak tylko zechcę, oczywiście. a chciałabym widzieć jak jest, nazywać rzeczy po imieniu, ba! nawet jestem gotowa zbawiać świat! a tymczasem ta reszta co funkcjonuje poza myślą, gubi drogę między kuchnią a łazienką i przysypia notorycznie w życiu, umęczona snem o potędze i zdziecinniałą tęsknotą za pluszowym misiem

przebudzenie... bywa, że zaczyna się od piekła.

piekło konsekwencji. skutków własnych myśli słów słusznej walki i przemilczeń dla świętego spokoju. ciśnie! jak to skutek moich myśli i tak dalej. złe maszyny, wróg publiczny, matka ojciec, terapeuta, ex-mąż czy chociaż Kaczyński - jakiś winny musi być, no bo jak to tak ja mam twórcą piekła? ja? ja to tęsknię za miłością! przez moment skok w przestrzeń pod tytułem "jestem jak anioł przepełniona miłością, tylko miłością i aż miłością" wydaje się ciekawym rozwiązaniem i sprytną ucieczką od niewygodnej prawdy i własnej rzeczywistości.

ale z drugiej strony... pojawia się nadzieja, że może to piekło jest właśnie snem, iluzją, koszmarem, z którego trzeba się jak najszybciej obudzić... już sama nie wiem.a może piekłem jest to... niezdecydowanie?

wydawałoby się, że w tej sytuacji to aż strach się budzić. pamiętasz, jaki świat zastał Neo po przebudzeniu się z Matrixa? o tym właśnie mówię - masakra!

Leżę już od jakiegoś czasu z zamkniętymi oczami. Udaję przed światem, że jeszcze śpię. A tymczasem desperacko próbuję rozkminić - jaki jest ten mój REAL WORLD?

Zakładam, że mogę mieć podobnie jak Neo: duży rozjazd między swoim matrixem a rzeczywistością. głupia nie jestem. coś niecoś już do mnie dociera...

Przez CIEŃ do ŚWIATŁA

procesorki umysłu chodzą - analiza i rachowanie - co mi się opłaca - spać czy wstać?

co, jeśli okaże się, że ten kataklizm, "dominujące maszyny", politycy, bankierzy to nikt inny jak ja - ja sprawca bez serca. czy usprawiedliwieniem będzie fakt, że wcześniej sama zostałam straumatyzowana? co, jeśli okaże się, że ten polityk grający w wojny to ja - ja bezwzględna. czy ktoś mnie uniewinni tylko dlatego, że żyłam ze stłumionymi emocjami, a te emocje "nie-do-przeżycia" to nawet od siebie odcięłam? co, jeśli okaże się, że ten wyrachowany zachłanny bankier to ja - ja uległa podporządkowana i zaśniona a przez to w połowie martwa? czy to usprawiedliwi fakt, że byłam pozbawiona witalności? przecież miałam nadzieję, że jako "ofiara" na własne życzenie będę mogła ukradkiem wysysać energię życiową swoich "sprawców"...

ile bólu strat i zniszczeń spowodowałam tkwiąc w tym swoim śnie...

i jeszcze ta "straszna" odpowiedzialność... samo słowo brzmi niczym UKARAĆ!

czy ja to wszystko przeżyję?!

boli brzuch, jest mi niedobrze, chce mi się spać. chowam się pod koc. prześpię problemy, prześpię życie, prześpię nieodpowiedzialność, osamotnienie dziecka, samotność we dwoje, konflikt z duszą i... jakoś to będzie! przecież jestem zmęczona, nie mam już siły, nie potrafię, nie wychodzi, to nie jest takie łatwe, mam tyle na głowie, nie rozumiem.

co ja mogę w pojedynkę?

Ty? schowana pod kocem?

nic nie możesz

Ty przebudzona, po przejściu przez własne piekło - możesz całkiem sporo

decyzja należy do ciebie

i pierwszy krok

potem już jest lepiej

tylko... co Ty o tym możesz wiedzieć, leżąc pod tym kocem?

IMG_0840_edited.jpg
bottom of page